Wystarczy ze rozstalam sie z dziewczynami na dwa dni i od razu mnie pokarało........drugiego dnia pobytu w Lopburi, czyli miescie malp....zostalam - przez te początkowo przezemnie kochane zwierzaki - bezczelnie pogryziona!!!!!!!!!!!!!!!!!Ledwo wyszlam na spacerkowe robienie zdjec juz przed oczy me wyczlapaly, a raczej wyskoczyly szalone malpy.....atakowaly wszystko co sie poruszalo .....w tym mnie..:)Wesoło było, ale do czasu.
M. Filipczak w swej książce "Jadę sobie. Azja (Przewodnik dla kobiet podróżujących samotnie)" wyraźnie pisała że lepiej się z tymi zwierzakami nie spoufalać, bo jak się im coś nie spodoba, to pokąsają. Gdzieś tez wyczytałam, że nie wolno im patrzeć w oczy i co najważniejsze NIE UFAĆ!!!! Ja oczywiście złamałam wszystkie te nakazy i prawdę mówiąc kusiłam los i skusiłam:) To, że jedna z małp ukradła mi kolczyka, inna pociągnęła za włosy, jeszcze inna chciała ukraść okulary - to jeszcze byłam im w stanie wybaczyć, ale tego że podstępnie zaatakowała mnie od tyłu gryząc moją nogę i robiąc mi tym samym ranę....o nie tego było za wiele!!! Małe terrorystki......
Niestety konieczne okazało sie szczepienie przeciwko wściekliźnie, bo ta jest w Tajlandii mocno rozpowszechniona, więc w najbiższych dniach czeka mnie przyjęcie kilku dawek szczepionki.
Uciekam jak najszybciej do mych dziewuszek na rajską wyspę:)