Laos zwany jest legendarna badz zaginiona kraina miliona sloni, wiec wydawac by sie moglo, iz zafundowanie sobie przejazdzki na sloniu rowna sie ze zlapaniem taksowki. Niestety, kraina miliona sloni jest naprawde zaginona i slonia spotkac tu trudno.
Ale dla chcacego nic trudnego:)!
W celu sprawdzenia jak sie patrzy na swiat z grzbietu slonia udalysmy sie na Bolevan Plateau. W okolice te przyciagnely nas rowniez zapoczatkowane przez francuzow w czasach kolonizacji planatacje kawy i herbaty.
Jak sie okazalo po przejazdzce na motorkach tereny wyzyny Bolevan nie sa specjalnie atrakcyjne, a to ze wzgledu na bardzo intensywne bombardowania podczas wojny wietnamskiej. Jednym z bardziej szokujacych faktow jest to, ze Amerykanie zrzucili na Laos w czasie tej wojny wiecej bomb niz spadlo na Europe podczas II wojny swiatowej!! Naloty przeprowadzano srednio co 8 min przez 9 lat!!!
Podczas pobytu na Bolevan Plateau zatrzymalysmy sie w malutkiej miejscowosci Tadlo, w ktorej nie ma naprawde nic oprocz kilku guest housow i jednego osrodka, ktory oferuje przejazdzki na sloniach. Miejscowa atrakcja sa malownicze wodospady, a w kolo tylko malenkie wioski z latajacymi na golasa dzieciakami. Zycie takiej wioski toczy sie nad rzeka, gdzie odbywa sie pranie, mycie, kapiele i zabawy. Same bylysmy oczarowane poranna kapiela pod wodospadem. W koncu plywanie z rana jak smietana...:p
Ludzie, zamieszkujacy te wydawac bysie moglo zacofane i biedne wioski, wydaja sie naprawde szczesliwi. Co ciekawe, napotkane dzieciaki nie prosily nas o zadne wartosciowe rzeczy, tylko o dlugopisy. Akurat znalazl sie w torebce jeden lub dwa...:)
I w koncu przyszedl czas na slonia! Wdrapalysmy sie na kosz na jego grzbiet (hmm to znaczy byla tam specjalna drabinka :p), usadowilysmy sie wygodnie i ruszylismy. My w koszu, a przewodnik na karku slonia. Te zwierzaki sa naprawde uparte! Jak sobie umysli, ze chce miec wlasnie przerwe na obiad w jakis krzakach bambusa, to zadna sila go stamtad nie wyciagnie i po minucie nie ma juz calego krzaka :p . Smiesznie bylo jak slon przechodzil przez rzeke i dla ochlody nabieral wody w trabe, a pozniej chlapal sie nia po nogach i brzuchu. Wydawac by sie moglo, ze slon to "slon w skladzie porcelany", a one bardzo zgrabnie sobie radza nawet na naprwade waskich drozkach:) No i jak zwykle czulysmy sie jak angielskie lady, odkrywajace dzungle kilka wiekow temu...Natomiast Ali zdecydowanie czula sie jak Nel, tylko bez Stasia...:p
Nasz przewodnik na szczescie nie mial zadnych narzedzi, ktorymi by popedzal naszego czworonoga, poprostu do niego mowil i dotykal go stopami po uszach :) W Tajlandi widzialysmy, jak niektorzy uzywaja narzedzia w rodzaju czekana i poprostu piora biedne zwierzaki po glowach tym kawalkiem metalu! W naszym przypadku wszystko odbylo sie bardzo humanitarnie.
Podczas wycieczki na motorkach odwiedzilysmy kilka plantacji kawy. Wszedzie mozna bylo zauwazyc plachty pelne suszacych sie ziaren kawy, od zielonych, przez czerwone, az do tych najbardziej wyschnietych czarnych. Zostalysmy tez bardzo milo przywitane w skupie kawy, gdzie moglysmy obserwowac jak kilku laotanczykow obslugiwalo maszyne oddzielalajaca ziarna od lupek. Trzeba zaznaczyc, ze kawa zanim sie ja wypali w ogole, ale to w ogole nie pachnie jak kawa!:)