Na samym poludniu Laosu Mekong - czwarta co do wielkosci rzeka w Azji, rozwidla sie jak galezie drzewa, tworzac tym samym kraine 4 tysiecy wysp. Na jednej z nich, Don Det spedzilysmy kilka cudownych, leniwych dni.
Wyspy te jeszcze przed kilku laty byly opisywane jako sielskie-anielskie, typowo laotanskie miejsca, gdzie czas sie zatrzymal. Jakze nas zaskoczyl widok masy turystow wylegujacych sie na plazy i w portowych barach!!
Wyspa dzieli sie na dwie strony - zachodow i wschodow slonca. Obie te strony zascielone sa bungalowami. Jedyne na co trzeba sie zdecydowac to czy woli sie ogladac wschody czy zachody slonca. Jako, ze podczas calej naszej podrozy, ani razu z wlasnej woli nie udalo sie nam wstac na wschod slonca, bez wahania wybralysmy domek po stronie zachodniej:)
Wiekszosc bungalowow usytuwanych jest nad samym Mekongiem. Czasem wydawac by sie moglo, ze nie dlugo niektore z nich runa do rzeki, bo stoja troche pokracznie:p Ale cena za wynajem jest niska, bo jedyne 40tys kip, czyli ok.15zl. Domek ma oczywiscie minimum niezbedna do przezycia na sielskiej wyspie, czyli pokoik z duzym lozkiem, taras z hamakami i lazienke po drugiej stronie drogi. Bo jak sa hamaki to czego chciec wiecej??:)
Sama wyspa calkowiecie przystosowala sie do swojej turystycznej roli, dlatego jezeli ktos tu nie ma domkow na wynajem, to tylko dlatego, ze ma bar - albo jedno i drugie. Bary sa na wyciagniecie reki, tak wiec oprocz lezenia w hamaku, calymi dniami mozna tez jesc i pic. Co w danym momencie zupelnie nam wystarczalo :)
Mimo tego leniwego klimatu, wypelnilysmy wszystkie dni aktywnoscia - czy to plywaniem po Mekongu czy jazda na rowerze.
Pierwszego dnia poszlysmy za przykladem wielu turystow, wynajmujac 3 wielkie opony (znane juz z Vang Vieng). Plywanie na nich zajelo nam caly dzien, poniewaz odleglosc od jednego brzegu do drugiego okazala sie wieksza, niz to na poczatku ocenilysmy, a poruszanie sie na oponie szlo dosc mozolnie. Mimo wszystko, dzien uplynal bardzo przyjemnie i znow mialysmy szanse nabrac troche koloru :p
Drugi dzien spedzilysmy, odwiedzajac na rowerkach wodospady na Mekongu. Znow nas zaskoczyla ta niesamowita rzeka. Przez tyle krajow Mekong przeplywa tak leniwie, az tu nagle przeobraza sie w wielkie, szlejace wodospady!
Poplynelysmy tez lodka w miejsce znane z wystepujacych tam delfinow rzecznych. Na wlasne oczy przekonalysmy sie, ze to prawda, ze te niesamowite zwierzaki mieszkaja w Mekongu.Widok wylaniajacych sie wielkich grzbietow o zachodzie slonca zapadl nam w pamieci. To chyba kolejna niespodzianka tej zagadkowej rzeki.
Ostatniego dnia wynajelysmy mala lodeczke. Okazalo sie szybko, ze do jej obslugi potrzebne sa 3 osoby - 2 do wiosel i jedna do wylewania wody!!:p Wszyscy zmotoryzowani lokalsi na Mekongu mieli z nas niezly ubaw, ale my i tak dzielnie wioslowalysmy i z piosenka na ustach "Kiedy siedze na maszynie (mej lodce) totalny czuje luz..." mknelysmy (opornie) w gore rzeki...
A ile zachodow slonca na Mekongiem sie naogladalysmy...:)