Phnom Penh czyli swiat stoi na glowie
Dlaczego?
1. RUCHOMY HOTEL
W Phnom Penh swoja nazwe maja tylko glowne ulice, a reszta to platanina numerkow. Zocha odkryla system: parzyste numery poziomo, a nieparzyste pionowo. Bardzo podoba nam sie ta opcja – czytelne, nie trzeba klopotac sie z wymawianiem skomplikowanych nazw, latwo znalezc. Niestety przeliczylysmy sie z wiara, ze na tych porzadnie ponumerowanych ulicach beda porzadnie ponumerowane budynki. Chcialysmy zajrzec do hostelu “Last Home”, ktory byl w obu naszych przewodnikach, a 3 dni wczesniej spal tam nasz kolega. Szybko odnalazlysmy wlasciwa ulice – 108, zaczelysmy ja przeczesywac. Hostelu nie ma. Pewnie przeoczylysmy! – myslimy. Zawrocilysmy I odnalazlysmy wlasciwy numer budynku I byla tam restauracja (hostel mial byc nad restauracja). Wchodzimy, pytamy – nikt o takim hostelu nie slyszal. W koncu zrezygnowane skorzystalysmy z tuktuka, a kierowca upierjac sie ze wiem gdzie jest Last Home, obiecal, ze nas tam zabierze. I hostel sie znalazl, owszem, ale na zupelnie innej ulicy… I badz tu madry! Ostatecznie wybralysmy inny hostel “Happy guesthouse”, do ktorego na poczatku nawet nie chcialysmy wchodzic, bo mial taki ladny bar. A ladne rzeczy to przeciez dogie rzeczy!! :) A zaplacilysmy 5 $ za pokoj z naprawde wielkim lozem!
2. WIZA
Potrzebujemy wyrobic wize do Wietnamu. W pOlsce kosztoala ona ok. 200 zl. Spytalysmy w hostelu I tam podali nam cene 36$. Mniej niz w Polsce, myslimy sobioe, pewie taniej bo stad blizej do Wietnamu. Skoro hostel, ktory pobiera prowizje, sprzedaje ize tak tanio, to dopiero wiza w ambasadzie (droga oficjalna) musi byc tania. Ucieszone, z samego rana wybralysmy sie do ambasady Wietnamu, a tam… niespodziaka. Wiza kosztuje 45$!!! Najpier myslalysmy, ze to jakies nieporozumienie, ale pytajac w agencjach turystycznyh, okazalo sie, ze rzeczywiscie hostele I agencje maja specjalne znizki przy wyrabianiu wiz. I tak kolejny raz europejski sposob mslenia w azji wyprowadzil nas w pole…
3. WESELE
W naszych notatkach, z roznych blogow, wyczytalysmy, ze warto I stosunkowo latwo wybrac sie na Khmerskie wesele. Ale zeby az tak latwo??? Wracalysmy akurat do hotelu, po calym dniu zwiedzania I tak sobie gadalysmy, ze pora wkrecic sie na jakies wesele. Patrzymy… a tu wesele! Zajrzalysmy dyskretnie przez drzwi to wystarczylo zeby uprzejmi weselnicy zaprosili nas do srodka, najpierw popatrzec na ceremonie I porobic zdjecia, a potem na kolacje! :)
Okazalo sie, ze wyglada to zupelnie inaczej niz u nas. Akurat jak przyszlysmy mloda para, w pieknych blyszczacych strojach (zloto-pomaranczoych) wraz z rodzicami I kilkoma goscmi, siedziala w oddzielnym pokoju. Poko mienil sie milionem intensywnych kolorow, a przewazaly rozowy I zloty. Mlodzi malzonkowie karmili I poili swoich rodzicow woda, bananami I ryzem. Jest to forma podziekowania za to, ze w dziecienstwie rodzice zadbali o pokarm dla swoich pociech. Na bananach byly zalozone zote obraczki. Nastepnie rodzice panstwa mlodych psikali ich perfumami, po czym udzielali im blogoslawienstwa. Wszystko to odbywalo sie na siedzaco, w blasku fleszy, a mlodzi oddawali poklony rodzicom. Potem byla kolacja, ktora zjadlysmy w towarzystwie przeuroczych babc, ciagle podtykajaych nam pyszne jedzenie I usmiechajacych sie do nas sympatycznie. Po wszystkim zaproszono nas na kolejny dzien uroczystosci – z wieksza pompa, ale nestety jutro jedziemy juz dalej.
4. BILECIARZE
W kazdym autobusie jest minimum dwoch sprawdzaczy biletow, ktorzy robia to po kilka razy w zupelnie niezrozumialym dla nas systemie. Najpierw bilet ci zabieraja, potem chca go sprawdzicv (okzuje sie ze to oni go maja), potem oddaja wszystkim bilety, po czym znow sprawdzaja. W ogole nie ma co liczyc, ze autobus odjedzie punktualnie, pojedzie jak sie zapelni.