Ostatnie trzy dni spedzilysmy mieszkajac u tajskiej rodziny, do ktorej zabral nas Kay – chlopak z pociagu. Dzieki temu bylysmy swiadkami prawdziwego. codziennego zycia Tajow.
Dom, w ktorym mieszkalismy byl otwarty, bo po co komu szczelnie zamkniety dom w takim goracu?? W ogole Azjaci maja zupelnie inne pojecie czystosci. To, ze podloga jest pozamiatana tam gdzie sie chodzi oznacza, ze dom jest jak najbardziej czysty, a ze pajeczyny wisza po scianach, a do katow nikt od lat nie zagladal, to juz nieistotne. Przez kuchnie co jakis czas przebiegal kurczak, a koty i psy byly doslownie wszedzie. Po kokosy, papaje czy banany wystarczylo doslownie wyjsc do ogrodka, a my do polski sprowadzamy je tysiace kilometrow. Norma bylo tez, ze ktos sobie przez caly dzien wisial w hamaku, czemu juz sie nie dziwimy, zakosztowawszy wczesniej tej przyjemnosci. W ogole z czasem wszystkie absurdy staja sie normalne.
Oprocz trenowania tajskiego boksu, dni uplynely nam na nauce tajskiego, wspolnym gotowaniu (wiemy jak zrobic salatke z papaji!!!) I wspolnym jedzeniu (naprawde przepysznym!). I my chcialysmy zrobic cos polskiego do jedzenia – padlo na placki ziemniaczane, ze znalezieniem produktow poszlo latwo, gorsze okazaly sie problemy natury technicznej jak brak tarki I plaskiej patelni. Na szczescie z pomoca przyszla nam “mama”, ktora sprawnie wszystkim klopotom zaradzila.
Mialysmy okazje zobaczyc prawdziwa walke na ringu. Okoliczne miasteczko organizowalo akurat walki dla mlodych chlopcow I to przezycie bylo dla nas szokiem! Dzieci w wieku 8-12 lat praly sie na ringu ile wlezie, ku uciesze rodzicow I innych doroslych, obstawiajacych zaklady. Zacieta mina osmiolatka okladajacego piesciami kolege pozostawila niesmak. Wszystko zmienilo sie gdy na ring wkroczyli dorosli. Wtedy boks okazal sie prawdziwa sztuka, tancem w rytm tajskiej muzyki, gra cial (muskularnych cial!) I twarzy. Najwieksze wrazenie zrobil na nas widoczny, wzajemny szacunek zawodnikow. Wtedy to zakochalysmy sie w tajskim boksie. Nawet walka dzieciakow stala sie dla nas czescia kultury, a nie brutalna bijatyka. Goraco kibicowalysmy Joe – chlopakowi z “naszej rodziny”.
Ostatniego dnia zostalismy zaproszeni, my i nasz znajomy Anerykanim Allen, przez Pania Dyrektor szkoly na zajecia z angielskiego, w charakterze nauczycieli. I to bylo najpiekniejsze doswiadczenie w Tajlandii. Wszyscy nauczyciele byli niezwykle mili, a nasze przybycie bylo hitem dnia! Nigdzie indziej nie czulismy sie tak chciani I potrzebni. Dziaciaki mimo swojej niesmialosci, byly bardzo podekscytowane I ucieszone spotkaniem z nami. Wspolne gry I zajecia okazaly sie fantastycznym przezyciem dla nas wszystkich. Oczywiscie najwieksza atrakcja byl nasz przystojny native speaker, ktory swietnie odnalazl sie w roli nauczyciela (no I ktora dziewczynka nie chialaby miec z nim zdjecia?? :p).