Bangkok to miasto, ktore nigdy nie spi, takie mam wrazenie kiedy zasypiam w hotelowym pokoju, wcale nie na najslynniejszej backpackerskiej ulicy (ale blisko). Nieustanna muzyka, ludzie, szalone tuk tuki, po prostu ruch w kazdym zakatku. Lubimy to miasto choc bardzo nas meczy. Nieduzo zwiedzamy, raczej wloczymy sie ulicami. Zabytkiem, ktorego nie mozna bylo pominac jest oczywiscie ociekajacy zlotem palac krolewski. Naprawde imponujacy, choc mialam wrazenie jakby ktos bez pomyslunku naustawial mase kolorowych domkow, a im wiecej zlota tym lepiej. Zocha trafnie porownala go do parku miniatur w Inwaldzie z tym, ze ten jest makrowymiarowy. Jednak choc odwiedziny palacu byly drogie, nie zalujemy! wart tych batow! Dla zainteresowanych: bardzo rygorystycznie przestrzegaja tam ubiorow - nie pomaga nawet okrycie chusta, trzeba miec koszule, ktora na pewno nie odkryje cialka :).
Glowna ulica backpackerska to oczywiscie tetniace zyciem miejsce - 24 godziny na dobe. Masa turystow, kramow, knajpek, imprez - slowem to o czym marzylysmy podczas tych 3 dni w klasztorze. Tylko teraz sil nam jakos tak zabraklo. W kazdym razie mozna tu znalezc absolutnie wszystko czego turysci potrzebuja, wlacznie z ofertami podrobienia legitek, praw jazdy i wszelakich dokumentow :).
W zasadzie pozwolilysmy tu sobie troche zaszalec jesli chodzi o zakupy i w ogole pozbywanie sie kasy. Jedna z najlepszych inwestycji to masaz stop... poezja po calych dniach chodzenia.
Chinatown. Tutaj mozna kupic wszystko czego potrzebujesz i nie potrzebujesz.... Najwiekszy bazar jaki widzialam!!! Ciezko przedrzec sie przez ulice chinatown, tyle tam ludzi, kramow, tuk tukow, skuterow, wozkow z towarami...
Wybralysmy sie na jednodniowa wycieczke pociagiem (tradycyjnie klasa najtansza) do pobliskiego Ayutayah. Podroz trwa okolo 2 godzin i jak zwykle w trzeciej klasie mozna sie napatrzec... W miasteczku - wyspie, okolonej trzema rzekami mozna zobaczyc swiatynie, m. in. swiatynie z zlotym Budda (250 kg zlota na niego wykorzystano), czy z ogromnym posagiem lezacego Buddy (ciezko go objac kadrem).
To co przyprawia nas o kazdorazowy zawal serca w Bangkoku, to... przechodzenie przez ulice. Tutejsi kierowcy nie tylko po tobie przejada, ale robiac z ciebie nalesnik nawet zaden by sie nie zatrzymal!! I niewazne, ze juz stoisz na pasach, na srodku ulicy, kiedy masa skuterow i tuk tukow, pomiedzy kolorowe taksowki i autobusy (do ktorych wsiada sie w biegu, po co niby kierowca mialby tracic czas na zatrzymywanie) skutecznie cie objezdza, omija, wymija... a ty dalej stoisz z sercem w gardle jakbys przypadkiem wdepnal na tor F1.
Mozna w BKK skorzystac z darmowego internetu w zydowskim guesthousie/restauracji, co wlasnie robimy. Miejsce nazywa sie Traveller's - niedaleko Kao San
To tyle wrazen z BKK, jutro o 5 rano ruszamy do Kambodzy!!!! Nowy kraj, nowy obyczaj, znow zmiany, zmiany, bez ktorych tak ciezko zyc :)