"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej"
Ryszard Kapuściński
I tak po 3,5 miesiącach tułaczki wróciłyśmy w końcu do domu. Wysiadłyśmy na lotnisku, podekscytowane komitetem powitalnym, polską zimą, powrotem do domu. Co komu opowiadać? Czy ktoś w ogóle pyta? Czy kogoś interesuje co tak naprawdę przeżyłyśmy? Kiedy dzień pierwszy się skończył, wszystkim opadły emocje związane z naszym powrotem, oprócz nas samych. Bo w nas wszystkie emocje dalej tkwią kołkiem, a już nie ma komu tego wyrzucać. Wszyscy się cieszą, że już jesteśmy, ale ile nas ominęło z ich życia, ile oni stracili z naszego? To już czas nie do nadrobienia...
Wróciłyśmy nagle do prawdziwego świata, świata, w którym trzeba mieć pracę lub szkołę, trzeba mieć ubezpieczenie, trzeba prowadzić jakieś życie towarzyskie.... Kiedy znów będziemy się martwić czy spać w środku czy po boku, czy zjeść lepiej ryż czy ryż, na jakiego szejka ma się ochotę tego wieczoru? Każda z nas w jakiś sposób próbuje się odnaleźć w normalnym świecie, każda na swój sposób - Alina uciekając w pracę, Zocha w ramiona Henka, Monia kupując kolejny bilet.... Ale prawda jest taka, że jeden telefon czy sms dziennie między naszą trójką na linii Czernichów - Szczawnica - Smerdyna jest obowiązkowy. I chociaż uzależnienie od siebie nawzajem z każdym dniem opada, już mamy nowe wspólne plany i teraz już wiemy na pewno, że bez względu na wszystko możemy na siebie liczyć. I choć nikt nie rozumie w jaki sposób trzy tak uparte i różne osoby jak my wytrzymały se sobą nieustannie przez tak długi okres, my już chyba znalazłyśmy nasz złoty środek.
Wszystko co przeżyłyśmy, to dobre i to złe, jest nasze i nikt nam tego nie zabierze. Dla tych małych zdarzeń, dla tej farbującej zęby wietnamskiej kawy, dla tych zagrzybionych wilgotnych hoteli, dla szalonych offroadów na motorach, dla przemoczonych ubrań w kajaku o wschodzie słońca, dla leżenia w hamaku z książką na Mekongiem i dla tych wszystkich ludzi, których spotkałyśmy po drodze - warto było.
Decyzja o wyjeździe na azjatycki kontynent była najszybciej podjęta decyzją w naszym życiu, najbardziej spontaniczną i jak się okazało trafioną w dziesiątkę!!!Przez 3,5 miesiąca odwiedziłyśmy pięć państw: Malezja-Tajlandia-Kambodża-Wietnam- Laos. Poruszałyśmy się wszystkimi dostępnymi, znanymi i mniej znanymi środkami transportu, od własnych nóg zaczynając poprzez autobusy, pociągi, riksze, tuk tuki, rowerki, motorki, statki, łódeczki na grzbiecie słonia kończąc. Cel był jeden - zwiedzić, poznać,doświadczyć jak najwięcej za jak najmniejsze pieniądze...i to nam się udało!!! Każdy kolejny dzień był dla nas niespodzianką, ilość wrażeń i przygód przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania, żyłysmy chwilą, czasami w przeciągu sekundy zmieniałyśmy plany, kusiłyśmy los, pakowałyśmy się w kłopoty, .....było tak jak sobie wymarzyłyśmy, a nawet lepiej.
A dla tych, którzy ciągle się jeszcze zastanawiają czy jechać czy nie jechać:
"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj."
Mark Twain - on wie co mówi! :)