Dokladnie tak jak w Polsce zima co styczen zaskakuje drogowcow, tak samo i nas zaskoczyla zima na polnocy Wietnamy, w Hanoi. Sniegu co prawda nie bylo, ale lodowaty wiatr owiewal nasze nagie kostki, bo nie zdazylismy zalozyc eleganckich skarpet do sandalkow. O zgrozo, autobus wysadzil nas na przedmiesciach Hanoi o 6 rano, po calej nocy jazdy.
Wyhaczyli nas wlasciciele pewnego hotelu, ktorego misja jest "working to be in Lonely Planet" - tekst ten widnieje na wizytowce hotelu. W roli wyjasnienia, co znaczy "to be in Lonely Planet". Otoz oznacza to, ze hotel, ktory jest w najslynniejszym przewodniku - Lonely Planet - kazdy backpacker taki ma, nie musi nic robic, pracownicy moga byc niemili, a turysci i tak tam przyjda, bo przeciez jest w Lonely Planet... Dogadalismy sie z tym hotelem, a wlasciciele zorganizowali nam taxi o przyzwoitej cenie, niestety tylko dla 4 osob. Biedny wybraniec - Lukasz, musial dosiasc rumaka (motorek) w tych niesprzyjajacych warunkach atmosferycznych. Wszyscy dotarlismy do celu - tylko jeden zamarzl.
Ponieslismy ogromne straty, poniewaz Monika zgubila telefon w autobusie (mozliwe, ze raczej zostal skradziony) i wszystkie numery zostaly stracone (jesli ktokolwek chce napisac do Moniki, niech nie pisze - slac do Aliny).
Hanoi to ogromne, kilkumilionowe miasto. Zycie tetni tutaj 24 h i toczy sie glownie na ulicach. Wietnamczycy jedza, pija, graja na chodnikach przy plastikowych, malych krzeselkach i ogniu z ulicznego paleniska. Spozywa sie tu glownie tradycyjna wietnamska zupke - Pho - cos w stylu naszego polskiego rosolu, tylko zamiast makaronu plywaja ryzowe noodle. My tez wciagnelismy sie w jedzenie Pho na sniadanie, obiad i kolacje - jak prawdziwi Wietnamczycy.
Hanoi generalnie jest ladnym miastem z francuskiimi, kolonialnymi budynkami, waskimi uliczkami i jeziorkami z klimatycznymi mostkami (wszystkie rybki plywaja tu z brzuchami do gory...), a do tego wszechobecny, uliczny gwar.
Najwazniejszym miejscem Hanoi jest Mauzoleum Ho Chi Minha - wielkieho bohatera komunistycznego Wietnamu. Miejsce to jest pilnowane przez wielu straznikow, a przebywanie tam zobowiazuje do odpowiedniego zacvhowania. Niestety wujek Ho Chi Minh nie przyjal nas do swego sanktuarium (za pozno wstalismy, a jeszce po drodze drozdzowki z kawka nas skusily...), ale jak przystalo na porzadna wietnamska rodzine, sfotografowalismy sie grupowo przed mauzoleum :).